Cosina Auto Focus to jeden z tych aparatów, które biorę do ręki i od razu czuję, że zostały stworzone do swobodnego fotografowania, bez zbędnych ceregieli. Najbardziej lubię w nim to, że działa trochę jak intuicyjny towarzysz spaceru – włączasz, podnosisz do oka, naciskasz spust i już. Autofokus, jak na swój wiek, radzi sobie całkiem nieźle, choć czasem potrafi złapać ostrość nie tam, gdzie bym chciał. Ale to też część uroku takich kompaktów: pewna nieprzewidywalność, która sprawia, że każde zdjęcie ma własny charakter.
Obsługa jest niesamowicie prosta – aparat praktycznie myśli za ciebie. Nie muszę zastanawiać się nad ekspozycją, bo on wszystko ogarnia automatycznie, co daje fajną swobodę, zwłaszcza kiedy interesuje mnie samo łapanie momentów, a nie walka z ustawieniami. Wygodnie leży w dłoni, choć jego plastikowa obudowa nie budzi jakiegoś szczególnego zachwytu. To bardziej narzędzie niż fetyszystyczny przedmiot. Migawka ma przyjemny dźwięk, taki lekko przytłumiony, a mechanika transportu filmu działa zaskakująco płynnie.
Oczywiście Cosina Auto Focus ma swoje wady. Autofokus potrafi zgłupieć przy słabszym świetle, a czasem wydaje z siebie te charakterystyczne, mało dyskretne „poszukiwania” ostrości. Obiektyw nie jest demonem ostrości, zwłaszcza na brzegach kadru, ale jeśli ktoś tak jak ja lubi analogową nieidealność i tę lekką miękkość obrazu, to może to odebrać raczej jako cechę niż problem. Trzeba też pamiętać, że aparat fotografuje w klasycznym formacie 35 mm (pełna klatka analogowa), więc pracujemy tu na standardowej małoobrazkowej kliszy.
Mimo swoich przywar Cosina Auto Focus ma coś, co sprawia, że chętnie po niego sięgam. Jest lekki, szybki do użycia i idealny do spontanicznych zdjęć, kiedy liczy się moment, a nie techniczne dopieszczanie parametrów. Taki mały analogowy kompan, który czasem coś zepsuje, ale za to pozwala skupić się na tym, co najważniejsze — na patrzeniu.

